Gwiazdka w Anglii - Dzień 0

Ostatni dzień w Polsce (w 2012 roku).  Majowie przewidzieli koniec świata na 18-ego grudnia 2012 roku, zaledwie trzy dni po moim przybyciu do Anglii. Mimo tego kupiłem sobie bilet z powrotem do Polski.

Dzień minął spokojnie. Pracowałem przy komputerze nad kilkoma stronami. Niestety brakowało mi czasu, więc musiałem pracować wieczorem. Zwykle pracuję tylko do drugej lub trzeciej, ale jeżeli jakiś problem się pojawi, muszę pracować wieczorem. Czasami mam lekcje, ale zwykle mogę iść do pubu albo oglądam jakiś film.

O czwartej skończyłem pracę, bo miałem spotkania z różnymi ludźmi w rozmaitych miejscach. Pierwszym był Plac Artystów i "Santa Flash Mob". Cel: 300 osób wzdłuż ulicy Sienkiewicza, wszyscy w kapeluszach Mikołajów, machają zimnymi ogniami. Nie wziąłem ani kapelusza i ani zimnych ogni. Myślałem, że przynajmniej wydarzenie będzie interesujące i po happeningu odbędzie się afterek.

Tylko około setka osób z 300, które zglosiły się na Fejsie, pojawiło się. Po kwadransie oczekiwania lina została utworzona. Nie udało nam się rozciągać na całą dlugość Sienkiewicza. Obliczyłem, że potrzebowalibyśmy kolejnych dwa tysiące osób, aby osiągnąć nasz cel. W planach był ludzki łańcuch. Najpierw osoby na końcach łańcucha miały zapalić zimne ognie, a kolejne osoby miały odpalać od nich w linii. Niestety po około dwóch minutach ognie zgasły.

Pod każdym względem wydarzenie było udane i ruszyliśmy w kierunku pubu, żeby świetować nasz sukces i pożegnać ludzi, których nie zobaczę przez długi czas, bo muszą lecieć do dalekich egzotycznych miejsc. Jedna osoba do Indii, druga do Krakowa. Niezwyczajnie dla mnie zdecydowałem się wypić cappuccino. Koledzy dziwili się, ja też. Po wypiciu cappuccino kupiłem sobie prawdziwy napój (czyli piwo). Po odprowadzeniu koleżanek na dworzec, kupiłem sobie bilet na na jutrzejszą podróż. Następnie poszedłem do Galerii Korona, w której kupiłem prezenty. Potem, pełen dobrego humoru i rozgrzany piwem, wróciłem do domu i pracy, która czekała na mnie. W przygotowaniu do podróży skopiowałem najnowsze pliki ze stacjonarnego komputera do laptopa. Niestety najwyraźniej laptop nie czuł tak dobrze i wydawał dźwięki jak żyrafa, która zaraz umrze. Po pracy spakowałem się. Nie wymagało to dużo czasu…

  • Wódka
  • Czekolada
  • Płatki śniadanowie (kupione w mojej ukochanej Biodronce)
  • Para torebek męskich (w jednej parasolka, bo prognoza pogody nie brzmiała tak dobrze, deszcz, deszcz i więcej deszczu, przez kolejne dziesięć dni)

Wyliczyłem, że walizka waży 12 kilogramów. Następnie plecak. Najważniejsza rzecz w nim (poza paszportem i kartą pokładową) to laptop. Nastawiłem trzy budziki (w dwóch różnych telefonach). Alarm 6:30. Poszedłem spać pół godziny po północy, kiedy jeszcze kręciło mi się w głowie. Obejrzałem dwa odcinki “Gry o tron” aby zrelaksować mój móźg.

Blog Archive